Push
Autorem artykułu jest Piotr Łeszyk
Push - recenzja filmu24 kwietnia 2009. Piątek. Godzina 20.00. W sali kinowej nie więcej niż dziesięć osób. Niewiele jak na dzień premiery amerykańskiej (super?)produkcji Push.
Jako fan gatunku, wzbogacony o doznania, jakich dostarczyła mi naszpikowana akcją zapowiedź filmu, szedłem do kina pełen optymizmu. Wszedłem optymistą, wyszedłem... z mieszanymi uczuciami.
Nastawiłem się na ciekawą historię... Nie, tak naprawdę nastawiłem się na pokaz akcji i efektów specjalnych. Tych dwóch ostatnich niestety jest w filmie jak na lekarstwo. Stało się mnie więcej to, czego świadkami byliśmy już chociażby przy nowej wersji Miami Vice – cała akcja zmieściła się w filmowym trailerze. Pozostało mi więc zadowolić się w miarę ciekawą fabułą, a przede wszystkim obcowaniem z odtwórcami głównych ról.
O co chodzi w Push? Sprawa jest prosta. Gdzieś na świecie, żyją między nami ludzie o nadprzyrodzonych zdolnościach (telepaci, telekinetycy, jasnowidze, posiadacze niezwykle wyczulonego węchu czy rozsadzającego szyby i - uwaga – ryby (!) głosu. Jak dowiadujemy się z szybkiego wprowadzenia, ludzie ci stali się obiektem zainteresowania różnych służb rządowych już w czasach hitlerowskich Niemiec i dla wielu są nim do dziś. Jak nie trudno się domyślić tymi zdolnościami interesują się również (jakże by inaczej) amerykańskie tajne służby, które przy pomocy medykamentu wzmagającego owe, dążą do stworzenia żołnierza doskonałego. Szkopuł w tym, że wspomniany specyfik dla naszych bohaterów jest śmiertelnie niebezpieczny. A jeśli tak, to trzeba agentów rządowych unikać i przy pomocy wrodzonych zdolności walczyć o prawo do normalnego życia. Tak w dużym skrócie prezentuje się historia zawarta w filmie.
Reżyser Paul McGuigan (znany przede wszystkim z dwóch produkcji z Joshem Hartnettem – Apartament i Zabójczy numer) staje przed trudnym zadaniem. Musi wnieść do mocno ostatnio eksploatowanego tematu nadprzyrodzonych zdolności (patrz: Jumper, Heroes i wszelkie komiksowe adaptacje) czegoś nowego. Czy mu sie to udaje? Mamy w filmie niewątpliwie kilka z rozmachem pokazanych scen, w których główny bohater (Chris Evans) wykorzystuje swoje telekinetyczne umiejętności, mamy wiele ciekawych krajobrazów i lokalizacji (magiczny Hong Kong), ale przede wszystkim, mamy, częściej niż dotychczas w filmach wykorzystywane nietypowe zdjęcia i sposób prowadzenia kamery, które zwykle w kinie były domeną sennych widzeń lub wizji z przeszłości bohaterów – mam tu na myśli specyficzną kolorystykę, oraz nieco niewyraźny, jakby matowy, „ziarnisty” obraz, które widząc na ekranie naszego telewizora próbowalibyśmy nieco skorygować wykorzystując opcje jasności i kontrastu. Ten nietypowy sposób przedstawienia wielu scen należy bez wątpienia do zalet tego filmu.
W Push nie jestnajważniejsza sama historia, akcja czy efekty specjalne. Siłą filmu są aktorzy odtwarzający główne role. Niezwykle sympatyczny (to najlepsze słowo jakie przychodzi mi do głowy) główny bohater – Chris Evans (znany przede wszystkim z filmów: Komórka i Fantastyczna Czwórka), jak zwykle charyzmatyczny Djimon Hounsou, posiadaczka bardzo ciekawej, nietypowej urody – Camilla Belle (Kiedy dzwoni nieznajomy) i przede wszystkim świetna Dakota Fanning, która pokazuje, że jest aktorką różnorodną i w produkcji z założenia lekkiej, łatwej i przyjemnej radzi sobie równie dobrze, co w tych bardziej ambitnych. To właśnie oni, a nie starania scenarzystów, by ich losy wzbogacić o niezliczoną ilość komplikacji, ratują film przed utonięciem w całej masie podobnych produkcji.
Wybierając się na Push nie należy liczyć na nieprzerwaną akcję, bo tak naprawdę tej zaznałem więcej przed samym seansem, gdy w czasie reklam, po raz kolejny obejrzałem zapowiedź nowej wersji Star Treka (szykuje się nam świetny początek nowej serii). Proponuję wybrać się na tę produkcję, po prostu po to, by potowarzyszyć grupie ciekawych postaci w podróży po malowniczym Hong Kongu, z nadzieję, że ich zmagania o wolność i bezpieczeństwo zakończą się powodzeniem.
Czy idąc do kina spodziewałem się czegoś innego? Lepszego? Tak. Czy żałuję, że zapłaciłem za bilet i obejrzałem film? Nie.
Autor: P.
---
Tekst pochodzi ze strony www.akademiec.pl. Sprawdź nas!
Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz